Moje zdanie nt. zamienników
Dzisiaj post z serii moje wywody na temat zamienników, odpowiedników, inspiracji… zwał jak zwał. Wszędzie o nich głośno i atakują z każdej strony. Z racji tej, że niekiedy przysyłacie do mnie wiadomości z pytaniem : czy używam zamienników, postanowiłam napisać o tym trochę szerzej i jednocześnie odpowiedzieć na nurtujące wszystkich pytanie… tak! Zdarza mi się! Nie będę ukrywać, że nie, bo prawda jest inna! To, że mam ich w domu sztuk aż całe 3, nie znaczy, że je pochwalam, czy namawiam do ich nabywania, ale skoro już weszliście w ten wpis to ku gwoli ścisłości zależy mi, abyście przeczytali go do samego końca i wówczas wydali jakikolwiek osąd… ale zacznijmy od początku! (tutaj odsyłam do tekstu z teorią, co to są zamienniki)
Z moich obserwacji wynika, że osoby, które w ogóle używają tego typu produktów dzielą się na 3 grupy:
Grupa numer 1 to ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia co kupują, i że stosowane przez nich perfumy to odpowiedniki zapachów markowych. Ba, nawet jak spróbujecie taką osobę uświadomić, to z reguły ona najzwyczajniej w świecie nie będzie wiedziała o co w ogóle całe to zamieszanie, a o 90 % nazw oryginałów nawet nie słyszała… .
Grupa nr 2 to część świadoma swoich nabytków, która wie, czym są odpowiedniki, ale na co dzień nie przykłada do perfum dużej uwagi i nie zależy jej na oryginalności zapachów, a przy wyborze pachnidła kieruje się tylko i wyłącznie ceną oraz tym, aby zapach w miarę się podobał. Co więcej znam przypadki, które nie narzekają na brak pieniędzy, wręcz przeciwnie, a ich hobby to np. kolekcjonowanie drogich zegarków w cenach grubo po kilka tysięcy za sztukę, za to zakup perfum jest sprawą totalnie nie ważną i nie skupiają się na nich w żaden sposób, mimo że ich stać! Dla perfumoholika może wydać się to dziwne, ale perfumowi maniacy stanowią nadal mniejszość w Polsce, poza tym musimy pamiętać, że to co dla nas może wydawać się pokręcone, dla innych będzie normą i na odwrót!
Grupa nr 3 – najliczniejsza w moim odczuciu: misie oszczędnisie. Sztuki, które znają zapachy markowe, ale są zdania, że po co przepłacać, skoro za kilkadziesiąt złotych mogą kupić perfumy „takie same” i nikt nie czuje różnicy. Tylko to nie jest prawdą! Różnica jest wyczuwalna, ale fakt faktem, że większość otoczenia tego nie wychwyci, jedynie osoby które znają się na rzeczy i siedzą w temacie. Chociaż nie wiem czy do zweryfikowania woni, która jest odpowiednikiem trzeba być specjalistą, bo często alkohol i inne dziwne, tanie dodatki mocno dają o sobie znać.
A jak to jest ze mną? Przygodę z zapachami zaczęłam w gimnazjum. Pamiętam jak dziś, koleżanka przyniosła teczkę z próbkami perfum (FM) i powiedziała wszystkim dziewczynom, że są to oryginały, ale rozlewane, bez opakowań i nazw… i każda w to uwierzyła! I ja też (pomijam już motyw, że u wszystkich dziewczyn na placach jednej ręki można było policzyć znajomość nazw markowych towarów :)). Poza tym 15 lat temu rynek perfum nie był tak mocno rozbudowany jak dzisiaj. Istniały praktycznie tylko zapachy wysokopółkowe i… odpowiedniki! Nie było żadnych firm pomiędzy (jedynie Avon i Oriflame, które i tak nie należały do najtańszych). Wówczas w moim mieście nie było też Douglasa czy Sephory (wtedy to ja nawet nie miałam pojęcia o ich istnieniu), jedynie Rossman z flakonami celebryckimi i zamiennikami. Kiedy pierwszy raz poszłam do pracy, trafiłam do drogiej perfumerii jako sprzedawca, która była z resztą pionierem w mojej „metropolii”. Dopiero tam uświadomiłam sobie czym są odpowiedniki! Wcześniej należałam do grupy nr 1, gdzie byłam nieuświadomionym dzieciakiem, który nie miał pojęcia co kupuje i kierował się tylko i wyłącznie gustem węchowym i niestety ale ceną. Miesięczne zarobki w tamtych czasach pozwoliłyby mi na uwaga… całe 2 flakony! xD. Z wiadomej przyczyny nie kupiłam nawet jednego, bo mnie nie było stać, czekały mnie studia i inne wydatki, ale dzięki tej pracy zaczęłam poznawać aromatyczny świat perfum z drugiej, ekskluzywnej strony. I wiecie co? Role się odwróciły, bo w momencie jak zainteresowały mnie perfumy inspirowane, które były ogólnodostępne, to później dążyłam do tego, aby dorwać gdzieś zapach markowy i poznać go! Niestety takie buteleczki miały zaporowe ceny (Internet był w powijakach…) i jeszcze jakiś czas pozostałam przy zamiennikach.
Kiedy się usamodzielniłam, wyprowadziłam od rodziców, moje zarobki wzrosły, a Douglas zawitał do mojej miejscowości wraz z Internetem, który przeżywał rozkwit… to się dopiero zaczęło! Przepadłam… wąchałam, poznawałam, kolekcjonowałam. Było mnie stać na lepsze jakościowo perfumy, więc pozwalałam sobie na lepsze zapachy. Zamienniki poszły w odstawkę… ale! Żeby nie było kolorowo, życie płata nam figle i w pewnym momencie musiałam mocno uszczuplić wydatki na jakiekolwiek przyjemności. Do tego stopnia, że po zużyciu zapasów nie mogłam sobie pozwolić nawet na 1 porządny flakon! Postanowiłam wrócić do zamienników… i bum! A dlaczego akurat do nich? Dlatego, że miałam swoje ulubione, droższe faworyty aromatyczne i poprzez odpowiedniki chciałam posiadać chociaż ich namiastkę.
Kochani, prawdą jest, że nasz zmysł węchu się uczy, wychwytuje wszelkie niuanse aromatyczne i zaczyna selekcjonować to co jest lepsze jakościowo, a co gorsze i nie ma co ukrywać, ale nos robi się szlachetny! Kiedy używacie zapachów markowych, nie koniecznie wartych fortunę, bo w chwili obecnej można dostać masę świetnych woni w przystępnych cenach, to czujecie ich głębię, złożoność i wielowymiarowość. Charakteryzują się one dobrą trwałością i brakiem tandetnego alkoholu, ale gdy zdarzy się Wam wrócić do woni gorszej jakości… przeżywacie zderzenie z betonem. Tak to mniej więcej wyglądało w moim przypadku, bo zapachy, które niegdyś uchodziły za moje ulubione, okazywały się złudną grą pozorów. To jest tak jak z bajkami, które kochaliśmy w dzieciństwie i jak ktoś nam je pokaże po latach… czujemy lekkie rozczarowanie grafiką, nagłośnieniem itp., bo nie tak je przecież zapamiętaliśmy! I tutaj kłania się grupa nr 3, która będzie się zapierać rękoma i nogami, że nie ma żadnej różnicy między inspiracjami a oryginałami – są kochani… .
Minął rok… wszystko w moim życiu się ustabilizowało, a ja z przyjemnością wróciłam do perfum oryginalnych i lepszych kompozycją, przy których w większości już zostałam. Przez okres przerwy w ich używaniu, kiedy miałam parę flakonów odpowiedników oczywiście znalazłam swoje perełki, które towarzyszą mi do dziś. I żeby nie być gołosłowną, wypunktuje je:
– Bi-es Paradiso, zamiennik Escady Sunset Heat (albo Taj Sunset już nie pamiętam dokładnie), który jest nie do dostania w chwili obecnej, a byłam i jestem jego zagorzałą fanką, poza tym mam z tym zapachem przemiłe wspomnienia, a Paradiso nieźle go odwzorowuje.
– La-rive Cash – odpowiednik Lady Million, który uwaga! W moim odczuciu jest znacznie lepszy niż oryginał! Taaak zjedzcie mnie i zabijcie, ale no przepraszam, ale tutaj ktoś coś odjął, dodał i summa summarum wyszło coś innego, kapkę lepszego niż pierwowzór i mimo że Cash jest monotematyczny (z resztą jak 99% zamienników), to mi to w żaden sposób nie przeszkadza.
– Bi-es Ok – totalny ozonowiec wypruty ze wszystkiego co ma wzorzec, który potrafię wypsikać w skrajnych upałach w ciągu 2 tygodni, a przy okazji odświeżyć nim mieszkanie i garaż xD. Także wielofunkcyjność!
Jeszcze jest jedna kwestia, którą chciałabym poruszyć. Sprawa rzekomej kradzieży kompozycji woni markowych przez producentów zamienników. Piszę rzekomej ponieważ, ktoś kiedyś napisał coś jakże trafnego na pewnym forum: skoro w Polsce takie produkty są dopuszczone do obiegu, produkowane w oficjalnych fabrykach i z certyfikatami to dlaczego mamy tego nie kupować? Po części jest to racja, bo polskie prawo nie ma unormowanego tematu, poza tym nie spotkałam się, aby jakikolwiek zamiennik pachniał identycznie jak oryginał (stylistyką i przekręconą nazwą mogą wskazywać na inspirację), więc teoretycznie nie są one takie same, ale z drugiej, każdy wie o co w tym wszystkim chodzi – o pieniądze! Tańszy produkt, podobny do drogich perfum często wygrywa to starcie. Ale wiecie co mnie czasem razi? Ano to, że często w różnych dyskusjach można spotkać posty w stylu: słuchajcie podoba mi się zapach xx , ale w chwili obecnej nie stać mnie na niego, czy znacie coś podobnego?… i tutaj cała rzesza znawców zapachowych podpowie co jest faktycznie podobne, ale tańsze, jednocześnie pozostając w świecie woni oryginalnych i uwaga! W tym momencie nie ma nikt do nikogo pretensji, bo różne osoby polecają sobie nawzajem zapachy mocno podobne do siebie, ale nadal markowe! Ale jakby nie daj Boże znalazła się owieczka, która by podsunęła zamiennik, to już jest złoooooooo wcielone i mieszanie z błotem. Jak dla mnie szczyt hipokryzji. Poza tym w wielkim świecie perfum oryginalnych bardzo często zdarzają się przypadki podkradania sobie akordów czy kompozycji, przykład: Victor & Rolf Flowerbomb i Jimmy Choo Edp… no sorry xD, Armani Si i My Burberry Black, nie wspominając ile jest klonów Gwiazdki Muglera (np. Seveline, Secrets de Vanille Chocolate). Nie chodzi mi o to, abyśmy nagle wszyscy zaczęli kupować odpowiedniki, tylko o sam fakt braku szacunku między ludźmi, głupiego obnoszenia się i zapierania, że osoby używające innych pachnideł są już nieakceptowalne. Podkreślam! Zamienniki nigdy nie będą identyczne jak oryginały i jest to fakt niezaprzeczalny! A jeśli nawet zdarzą się wyjątki, to czemu nie kupić czegoś, co pozwoli nam zaoszczędzić parę groszy, a jednocześnie będzie porównywalne w odbiorze? Bądźmy wobec siebie ludźmi i traktujmy siebie z odrobiną tolerancji i zrozumienia. I fajnie jest podyskutować z innymi na różne zapachowe tematy, posłuchać odmiennego zdania, bez scysji i agresji.
Natomiast jeśli nie chcecie kupować zamienników, ale nie stać Was na drogi flakon, to proponuję uderzyć w strefę woni autorskich, małych i mniej znanych firm. W chwili obecnej na rynku jest ich mnóstwo i łatwo można je zdobyć np. Avon, Oriflame, Yves Rocher, Zara, C-thru, Celebryckie, Faberlic i inne. Drogie nie zawsze oznacza lepsze!
Podsumowanie
Moje stanowisko jest jasne i czytelne: żaden zamiennik nie zastąpi nam w 100% markowych perfum, bo po 1: są one produkowane ze znacznie tańszych komponentów, po 2: nigdy nie będą identyczne składem, przez co tylko sprawiają wrażenie podobnych do oryginału poprzez odwzorowanie ich nuty serca i po 3: nie mają one bogactwa zapachowego w odbiorze oraz ich trwałość jest znacznie gorsza. Nikogo z Was nie namawiam do kupowania odpowiedników, ani ich nie pochwalam, jest mi to totalnie obojętne i neutralne, ale sama używam w 80% woni firmowych. Jak widzicie można znaleźć balans między dwoma światami. Każdy z nas ma jakiś określony budżet na wydatki i to w jaki sposób je rozporządzi jest tylko i wyłącznie indywidualną sprawą. To Wy macie czuć się dobrze w swoim ciele i ze swoim sumieniem bez względu na to czy kupicie flakon perfum markowych czy też będzie to zapach inspirowany.
P.S.
Ten wpis jest tylko i wyłącznie moim osobistym zdaniem i nie jest w żaden sposób kierowany do poszczególnych osób, grup, for czy stron internetowych tylko do ogółu!
Świetny wpis! ☺️