Thierry Mugler, Angel Edp
Zapach legenda… w zasadzie mogłabym tak zakończyć wpis i każdy wiedziałby o co chodzi ;).
Pewnie się powtórzę, ale są to perfumy które albo się kocha albo nienawidzi. A nawet jeśli się nienawidzi to i tak pozostają w pamięci i mimo wszystko ich fenomen jest odczuwalny. Ot taki lekki paradoks. I słusznie! Ale zacznijmy od początku… .
W 1992 r. Oliver Cresp na zlecenie Thierry Muglera wykreował zapach na bazie: waty cukrowej i czekolady, wanilii i karmelu, paczuli i bergamotki – w ten sposób powstał Angel. Ma on tyle samowielbicieli, co przeciwników, jednak w historii perfumiarstwa otworzył nowy rozdział – był to pierwszy zapach nurtu gourmand, czyli inspirowany jadalnymi, spożywczymi składnikami np. pralinami, miodem, piankami marshmallow, a nawet gumą balonową. Angel zrewolucjonizował branżę. Wchodząc na rynek na początku lat 90 był czymś nowatorskim, innowacyjnym i mocno szokującym. Po premierze perfumy cieszyły się tak dużą popularnością, że niektórzy twierdzili, że zapach wyprzedził legendarne Chanel No. 5. W chwili obecnej są uznawane za kultowe. Sam zapach jest bardzo charakterystyczny (nie sposób go pomylić z żadnym innym na rynku), mocny i ciężki a jednocześnie seksowny, obezwładniający i intrygujący.
W moim odczuciu otwarcie jest dość trudne. W jednej chwili uderza w nas jakby eksplozja wszystkich użytych składników, dosłownie wielkie zapachowe bum! Wręcz ma się wrażenie, że jest się atakowanym całą masą aromatów, a określenie jakiejkolwiek nuty jest niemożliwe na tym etapie. Dopiero po kilkunastu sekundach, na pierwszy plan wysuwa się paczula – ziemista i wilgotna, przesycona całą masą miodu z dodatkiem waty cukrowej. Tutaj chciałabym się na momencik zatrzymać i wtrącić swoje trzy grosze, mianowicie według mnie Angel ma w sobie trupią nutę (a może to bardziej chłód martwego ciała i zgniłej ziemi?). Tak, dobrze przeczytaliście xD. Gdzieniegdzie w opisach można się spotkać z takim porównaniem, że jakby trochę trup, cmentarz czy kostnica, a nawet prosektorium, ale mi nos ewidentnie podsuwa opcję numer jeden (kiedy byłam dzieckiem i zeszłam do piwnicy z tata po coś tam, już nie pamiętam po co, to po otwarciu drzwi uderzył w nas piekielny aromat lekko rozkładającego się ciała wymieszany z zapachem podziemi… wystarczyło mi jedno spotkanie z taką wonią, aby zapamiętać ją do końca życia ;). No i jaka trauma dla dziecka, bo chwilę później ujrzałam kociego trupa xD). Ta właśnie podmokła i bagienna paczula powoduje delikatny zapaszek zgnilizny, na szczęście świadomie oblany miodem, który ratuje sytuację i sprawia, że mimo wszystko chce się więcej, a ta lekka mroczność wręcz zaprasza do świata Aniołów… . Ale ale, przestrzegam wszystkich, bo przesadzenie z ilością psików oraz użycie Angela w upalne dni spowoduje, że paczula wyda na świat swoją cmentarną woń w pełnej krasie i będzie kaplica, wówczas nie pomoże nawet najsłodsza słodycz. Podejrzewam, że temperatura ma tu kluczowe znaczenie – może to właśnie stąd ta lodowa otoczka? Zdecydowanie tak.
Kontynuując… gdy już mamy paczulę oblaną miodem po paru chwilach pod słodki nektar trafiają kolejne składniki (jeżyny, ananas, jagody, kokos… ). Jest ich taka mnogość, że współtworzą magię, za którą kobiety pokochały te perfumy. Po paru godzinach paczula łagodnieje i do głosu dochodzi baza, o której tak głośno – kakao, gorzka czekolada, karmel, wanilia. I tutaj Gwiazda znowu zaskakuje, o dziwo nie mamy tu do czynienia z landrynkowością, której można by się spodziewać – wszystko zostało tak cudnie skomponowane, że dosłownie czuć specyficzny, mroźny klimat. Uważam, że to zasługa paczuli, która przez całą projekcję otula swym chłodem i ujarzmia wszystkie komponenty, szczególnie słodkie nuty dając efekt krystaliczności. Wręcz śmiem stwierdzić, że ta słodycz jakby jest, ale jej nie ma. W bardzo subtelny sposób przebija spod paczulowego płaszcza.
Dopiero przy samym końcu zapach staje się bliskoskórny, czasem wyłoni się warstwa słodziaków, a innym razem zamkowy chłód zostanie z nami już do końca. Czary :).
Dodam jeszcze, że są to jeden z nielicznych zapachów, gdzie ja nie wyczuwam w ogóle nut kwiatowych.
Trwałość – kosmiczna. Na skórze do zmycia, na ubraniach do wyprania. Zostawia po sobie dłuuuugi ogon… . Zapach osadza się wszędzie: skóra, włosy, ubrania, pomieszczenie, meble, przechodzący obok pies ;). Bardzo łatwo można przesadzić z aplikacją i zabić aromatem siebie i otoczenie ;). Dlatego kładę tu nacisk na umiar.
Buteleczka wymyślna i rozpoznawalna, w kształcie gwiazdy. Mamy tutaj niezwykłe wykonanie szkła, ponieważ flakon jest polerowany ręcznie i ozdobiony błyszczącym srebrnym zamknięciem.
Jeśli chodzi o moją relację z tą kompozycją to jest ona dość osobliwa (nasze pierwsze spotkanie miało miejsce około 12 lat temu). Z jednej strony się kochamy, a z drugiej potrafimy prowadzić „ciche dni” i zapomnieć o sobie na jakiś czas. Na mojej skórze Anioł wchodzi raczej w klimat Upadłego Królestwa (akurat mi to odpowiada), dając upust paczuli, szczególnie w cieplejsze dni, zimą natomiast tworzymy parę idealną, a ja faktycznie mogę poczuć się nieziemsko, dlatego też mocno polecam używanie perfum w okresie jesienno-zimowym, z naciskiem na zimowy, w lato jest dla mnie nieakceptowalny.
Podsumowanie
Thierry Mugler Angel EDP jest zapachem bardzo wyrazistym i zdecydowanym – wyjątkowe perfumy dla wyjątkowych kobiet. Dedykowane pewnej siebie, zimowej królowej lodu. Nie da się ich opisać jednym słowem, raczej potrzeba by tu całego działu w książce, ale tak pokrótce: absolutnie fascynujące, hipnotyzuje, przyciągają i zachwycają, odpychają i budzą niechęć. Zapach jest pełen sprzeczności i wydaje mi się, że w tym tkwi jego siła i oryginalność. Na każdej osobie potrafią wybić się innymi tonami i pachnieć zupełnie inaczej – totalny szał. Ekstremalnie wydajny, jedne z najtrwalszych perfum dostępnych na rynku. Jedno, maksymalnie dwa psiknięcia są zdecydowanie wystarczające aby pachnieć intensywnie cały dzień.
Pamiętajcie – Angel to długodystansowiec i trzeba dać mu chwilę na rozwinięcie skrzydeł. Zdarzają się przypadki, że i anty fani po dłuższym czasie potrafią się w nim zakochać. Obowiązkowa pozycja wśród klasyków. Jako ciekawostka dodam, że Thierry Mugler zgrabnie pociągnął sławę Angela (końca nie widać) i użył go jako bazę do stworzenia mnóstwa wersji (a w zasadzie wariacji) zapachowych + niezliczoną liczbę limitowanych edycji.
Specyfikacja zapachowa:
Kategoria: orientalne
– Nuta głowy: melon, kokos, mandarynka, liść czarnej porzeczki, jaśmin, bergamotka i wata cukrowa
– Nuta serca: miód, morela, jeżyna, śliwka, orchidea, brzoskwinia, jaśmin, konwalia, żurawina i róża
– Nuta bazy: fasolka tonka, ambra, paczula, piżmo, wanilia, ciemna czekolada i karmel
Twórca:
Oliver Cresp
Rok powstania:
1992
Pojemności:
15 ml, 25 ml, 50 ml i 100 ml (plus masa edycji limitowanych i niestandardowych)
Trwałość:
Killer – powyżej 12 godzin na skórze, ubrania do pierwszego prania