Dior, Dune Eau De Toilette
Perfumy te zajmują na mojej półce zapachowej konkretne miejsce (zaraz obok Chanel no 5), ze względu na ich charakterystyczną woń. Kojarzą mi się o dziwo dwuznacznie: po pierwsze połączenie aldehydów z jaśminem wywołuje u mnie przed oczami obraz starej szafy, a dwa, tak liczne nuty drzewne zestawione z mchem dają wrażenie spaceru po lesie, pełnego kory pod nogami. Oczywiście nie jestem zwolenniczką tego typu szufladkowania pachnideł, ale dla rzetelnej recenzji opisuję swoje odczucia dla lekkiego przybliżenia nut w moim obiektywie :). To, że akurat u mnie ten aromat powoduje takie, a nie inne reakcje, nie znaczy, że u innych będą one takie same. Oczywiście jest to moje subiektywne zdanie i nikt nie powinien odbierać tego w żaden sposób źle, czy poczuć się urażonym, bo dla jednych dane perfumy będą dziełem sztuki, najwspanialszym na ziemi, a ktoś inny może dostawać od nich migreny. I pamiętajmy, że samo kojarzenie zapachu w jakiś sposób, nie oznacza, że jest on zły :). Mimo, że Dior Dune nie spowodował u mnie ochów i achów, to sama kompozycja dostaje ode mnie piątkę z plusem.
Dune są mocarne, czego doświadczymy już na wstępie. Aldehydy owszem są, ale spacyfikowane i w swego rodzaju łagodnym wydaniu, przez co ich ulotność jest zatrważająca, chwila moment i zostaje po nich tylko wspomnienie. Najważniejsze są tu nuty drzewne, które ewidentnie dominują już od samego początku. Dune jest przesycony ich obecnością, wypchany po brzegi, osacza nimi z każdej strony. To właśnie drzewo różane oraz sandałowe dodatkowo podbite nutą mchu dębowego dają niepowtarzalny efekt lasu i to one dyktują całą zapachową melodię. Mamy tutaj przykład bardzo udanej kompozycji skupiającej się praktycznie na jednym tonie: drzewnym. Do tego stopnia, że ja naprawdę mam wrażenie jakbym znalazła się pośrodku usychającego lasu w tropikalne lato. Woń zdecydowanie daje popalić, ponieważ po zaaplikowaniu na skórę po około 30 minutach aż krzyczy balsamicznym wydźwiękiem. Benzoes w akompaniamencie bursztynu świetnie współgra z leśnymi towarzyszami, wprawdzie pozostaje lekko w tyle, ale gdyby nie ten element, nie byłoby tego gorącego, wakacyjnego smaczku.
Za każdym razem jak wącham Dior Dune czuję jakby mnie ktoś obsypał korą z drzew, taką suchą i intensywnie pachnącą. Jeśli kiedykolwiek spędzaliście wolny czas nad brzegiem morza w bardzo ciepłe lato, na pewno szukaliście schronienia w okolicznym lesie. Wkraczając w jego cień od razu uderzał w nas surowy zapach zmęczonego skwarem i spragnionego deszczu drewna. Co więcej unoszące się wszędzie ciężkie i parne powietrze dociążało posmak suchości w nosie. Równie dobrze moglibyśmy stać pośrodku tartaku w upale, gdzie zewsząd lecą wióry lub na popalonej łące od słońca otoczonej wysokimi drzewami, ale myślę, że 99% osób skojarzy ten aromat właśnie z nadmorskim lasem, dzięki balsamicznemu dodatkowi, który jest charakterystyczny dla plaży, piasku i otaczającej je zieleni. Poza tym jako ciekawostka dodam, że „Dune” w języku angielskim znaczy „wydma”, więc i nazwa jakże trafna nieprawdaż? 🙂
Jeśli chodzi o kwiaty czy owoce, których nota bene mamy w składzie calkiem sporo, to ja ich nie uraczyłam. Bergamotka, mandarynka, róża, piwonia czy lilia podejrzewam, że robią jako takie niewidoczne i niewyczuwalne dodatki dopełniające całość, aczkolwiek jaśmin jest jedynym wyjątkiem, który daje o sobie wyraźnie znać. Szczególnie w pierwszej godzinie, razem z aldehydami, kiedy może dawać chwilowe, niechlubne skojarzenie ze starą szafą :P. Zakończenie przynosi nam błogie ukojenie od nadmiaru słońca, bo robi się pudrowo, cały piaskowy szał się uspokaja, a główne nuty się wyciszają. Ani wanilia, ani paczula nie są w stanie wygrać starcia z drzewnym akordem, który na „do widzenia” pokazuje nam swe miękkie i otulone piżmem oblicze.
Zapach jest dość monotematyczny i linearny. Na mojej skórze jakoś wielce się nie rozwija, za to komponenty, które zostały użyte do stworzenia Dune oraz ich szczególne połączenie sprawia, że rekompensują one brak warstwowości. W zasadzie mi to nie przeszkadza w żaden sposób, wręcz jestem oczarowana w jak piękny sposób został zamknięty we flakonie drzewno-leśny klimat. Nuty drzewne bezapelacyjnie królują w tych perfumach i jest to fakt niezaprzeczalny. Uważam, że zaprezentowano tutaj w jakiś sposób chłodne ich wydanie, takie totalnie obnażone i surowe. W pewnym momencie da się poczuć tą oziębłość przełamaną balsamicznymi tonami, w każdym razie jest to bardzo udane zestawienie zapachowe. W zasadzie Dune zalatuje mi delikatnie niszą… pachnie nadzwyczaj dobrze jak na perfumy szeroko dostępne w perfumeriach, poza tym jestem lekko zdziwiona ich popularnością, bo do łatwych zapachów one nie należą. Jednak mają one sporą rzeszę wielbicieli i widocznie Dior obronił się sam w sobie kompozycją.
Jak już wyżej wspominałam perfumy są dosadne i dość silne. Ich trwałość jest godna podziwu. Spokojnie wytrzymują cały dzień, sukcesywnie wytracając na swojej mocy z godziny na godzinę, do momentu, gdy osiądą na skórze. Nadmiar psików może przyprawić o ból głowy i całodniową migrenę. Zalecam bardzo rozważne stosowanie, ponieważ szczególnie w pierwszych chwilach po aplikacji możemy zaczadzić siebie i otoczenie. Przesadzenie z ich ilością skutecznie odstraszy wszystkich naokoło i spowoduje duszności. Projekcja średnia. Przez pierwsze 2-3 godziny ogon jest dosadnie wyczuwalny, ale nie jest to też nie wiadomo jaki welon ciągnący się za nami kilometrami. Jak minie główna chmura projekcyjna, wówczas zapach robi się coraz bardziej bliskoskórny, lecz nadal bezspornie dostrzegalny. Uważam to za plus, bo tego typu woń z nadmierną projekcją mogłaby stworzyć zabójczy duet.
Flakon prosty i poręczny. Patrząc jaka siła jest w nim zamknięta, minimalizm jest strzałem w dziesiątkę. Prostokątno-owalny kształt buteleczki z zaokrąglonymi rogami oraz wypukłym środkiem jest poręczny i miły dla oka. I jeszcze te kolory! Szkło delikatnie pożółkłe, a woda totalnie bursztynowa ze złotymi akcentami. Wszystko zostało dobrze przemyślane, bo kolory faktycznie świetnie odzwierciedlają atmosferę zapachu. No a korek? Ano korek w starym stylu, jak zamknięcie od karafki. Karafki, która stoi na starym, drewnianym stoliku obok whiskey w domku letniskowym. W stylistyce wszystko mi się podoba :).
Ciężko mi ocenić porę roku w jakiej ten zapach będzie najlepiej wybrzmiewał, bo dla jednych będzie on idealny w okresie letnim, a kto inny może uznać je za zbyt przytłaczające. Myślę, że wszystko zależy od nas i polecam testy całoroczne.
Dune jest na mnie niezbyt noszalny i zbyt męczący, ale cenię go za kompozycję. Jako perfumy nie współgrają one ani z moim charakterem, ani z osobowością, a przede wszystkim to raczej nie moje klimaty zapachowe… ale… lubię wracać do nich, tak po prostu, aby poczuć ich drzewną aurę. Ale nic poza tym, „love” nie ma i nie było, nie jest źle, kto wie, może kiedyś będzie z tego coś więcej 🙂
Podsumowanie
Dior Dune to perfumy zahaczające o niszę, unikalne w swojej kategorii i ponadczasowe. Zdecydowane, linearne i jednocześnie trudne. Skomplikowane w swej prostocie zaintrygują wszystkich tych, którzy oczekują od zapachu czegoś innego, mającego swój unikalny wydźwięk i emanujące stanowczością. Wielbiciele drzewa sandałowego będą zachwyceni. Brak tu wszechobecnej słodyczy, znajdziemy natomiast nutę niepewnej i tajemniczej surowości. Według mnie trzeba nie lada charakteru, aby udźwignąć ciężar panującej tu atmosfery rozgrzanego piasku na Saharze. Nie polecam zakupu tych perfum w ciemno i koniecznie namawiam do wcześniejszego zapoznania się z nimi. Nie wyobrażam sobie beztroskiej nastolatki otulonej Dune, raczej kieruję go w kierunku dojrzałych i zdecydowanych osobowości, dla kobiet z klasą.
Mieliście już do czynienia z Dior Dune? A jakie Wy macie odczucia na temat tego zapachu?
Specyfikacja zapachowa:
Kategoria: orientalno-drzewna
– Nuta głowy: aldehydy, piwonia, mandarynka, bergamotka i brazylijskie drzewo różane
– Nuta serca: lilia, jaśmin, ylang-ylang, róża i pszonak
– Nuta bazy: drzewo sandałowe, bursztyn, paczula, piżmo, benzoes, wanilia i mech dębowy
Twórca:
Jean-Louis Sieuzac i Nejla Barbir
Rok powstania:
1991
Pojemności:
30 ml, 50 ml i 100 ml
Trwałość:
Znakomita – do 10 godzin na skórze i ubraniach
Piękny zapach. Wyrafinowany, elegancki, optymistyczny, dodający energii, chociaż czytałam, że dla sporej liczby osób melancholijny – czego kompletnie nie zauważam u siebie. Dla mnie to zapach kobiety pewnej siebie, silnej, takiej która nie musi nikomu niczego udowadniać.