Thierry Mugler, Womanity Edp
Womanity niezaprzeczalnie jest kontrowersyjnym dziełem i jak zawsze u Muglera opinie na temat jego zapachów są podzielone, wywołują emocje, dyskusje i różne sprzeczne poglądy. Oczywiście Thierry trzyma poziom i tak jest również i w przypadku “Kobiecości”, która roztacza swoim jestestwem nieco niepokojący nastrój. Osobiście nie byłam w stanie przeskoczyć tej woni pod żadnym kątem :(. A próbowałam, testowałam, analizowałam, starałam się, nosiłam je wręcz na siłę, ale nic z tego. Do tej pory jedynie Aura Muglera zrodziła u mnie podobne, nietypowe odczucia. Znalazło się pachnidło, które mimo najszczerszych chęci z mojej strony nie chciało współpracować.
Acha bardzo ważna sprawa! Jeśli macie zamiar poznać te perfumy, to nigdy nie kupujcie ich pod wpływem testów na bloterze, a nie daj Boże w ciemno! Ogłaszam wszem i wobec i koniecznie apeluję: testujcie je na sobie, chociażby nadgarstkowo, bo wierzcie lub nie, ale na papierowym pasku Womanity wypada nadzwyczaj przeciętnie. Nie dzieje się nic, co by miało zwiastować taki przewrót akcji :). Na dodatek śmiem twierdzić, że pachnie całkiem przyzwoicie, lekko słodkawą figą z dodatkiem słonej aury. Nie napawa szczególną atmosferą czy też nie ukazuje swojego niewolniczego oblicza ;)… ALE! Momentalnie po styczności wody z ciałem zaczynają dziać się cuda cudawianki czary mary hokus pokus. Wąchając bloter, a później skórę można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z dwoma zupełnie innymi zapachami. Z ręką na sercu, takie miałam odczucie, kiedy parę lat temu pierwszy raz dawałam szansę Womanity, co skrzętnie powtórzyłam niedawno, aby sprawdzić, czy może jednak coś się zmieniło. Niestety moje obserwacje są takie same. No ale przejdźmy do rzeczy. Kompozycja!
Kombinacja użytych składowych jest bezapelacyjnie kontrowersyjna, totalnie odjechana i inna od wszystkich. W piramidzie znajdziemy figę, figowiec, liść figi oraz uwaga… kawior. Są one zdecydowanie przodujące, aczkolwiek nie wierzę, że do uzyskania takiej woni użyto tak skąpej ilości nut. Na bank w tle stoi cała armia dodatkowych komponentów. Zapach jest w jakiś sposób surowy i fikuśny. Drugiego takiego nigdy nie spotkałam i jest szansa, że jeszcze przez dłuższy czas żaden twórca nie odważy się na tak odważną kompozycję. Z resztą co ja tu wypisuje?? Przecież to Mugler :P.
Otwarcie w pierwszych chwilach nie odkrywa wszystkich kart jakimi uraczy nas Womanity w późniejszym etapie. Faza wstępna przedstawia lekkie akordy cytrusowe ze słodko-słoną figą. Przedziwne połączenie i mega charakterystyczne. Aromat bardzo szybko nabiera mocy, jakby z każdą sekundą chciał nas okiełznać i omamić zmysły żelazną kurtyną. Cytrusy to tylko taka ściema-bajera przed głównym występem :P. Za moment zaczynają ukazywać swe cechy przedziwne perełki. Ciężko mi określić co daje tak specyficzny efekt, bo zmieszanie ze sobą wszelakich elementów w całość daje niesamowity rezultat, ale obstawię, że kawior ma spory udział w tym przedstawieniu, ponieważ morsko-słony ton podbija zapach na każdym etapie jego trwania. Po około 5-10 minutach na mojej skórze zaczyna wydobywać się metaliczno-tytoniowa woń. Poważnie, na dodatek dominuje ona już do końca projekcji. Prześladuje mnie, chce zniewolić i przytłoczyć i… udaje jej się to. Nie potrafię odgonić od siebie myśli, która ciągle mi towarzyszy, kiedy mam styczność z sercem perfum: ciągle odnoszę wrażenie, że właśnie tak pachnie stary kościół w swej oziębłej i monumentalnej architekturze. To ten metaliczny klimat, który daje się we znaki podczas mszy, szczególnie gdy znajdziemy się blisko ołtarza zagraconego prostymi, srebrnymi naczyniami i dodatkami… lub jakbyśmy pili ze starego, stalowego kufla. Jakby tego było mało co jakiś czas metaliczny wydźwięk przeplata się z tytoniowym akcentem. Mam takie chwile, że zaczynam czuć pod nosem popielniczkę pełną popiołu z niedopalonymi kiepami papierosowymi. Przedziwne doświadczenie, wręcz kosmiczne. Mój nos niestety nie jest w stanie znieść tego bukietu aromatycznego, jest zbyt mocny i intensywny, a tytoń w tak oczywistej formie w jakiej tutaj uświadczyłam jest dla mnie nieakceptowalny. I jeszcze ta linearność. Moja skóra nie pozwala za bardzo rozwinąć się Womanity w żaden sposób. Wybija akord kawioru oraz brzmienia, które dają wrażenie węchowe w stylu metaliczno-tytoniowym. Podejrzewam, że fakt, że mój profil bardzo lubi wybijać ciepłe i słodkie tony tutaj nie zadziałał, ponieważ w składzie nie znajduje się nic, co mogłoby w jakiś sposób dać szansę na osłodzenie woni. Aczkolwiek liczyłam na figę, a dostałam w gratisie posolony mak ;P. Ale kurczę, dlaczego ta figa nie wydała słodko-mlecznej formy?… :(. Szkoda.
Poza tym, po tym co mi tu zaprezentował zgrywus Thierry ;), uważam że perfumy te nie powinny znajdować się tylko w dziale damskim, ale też i męskim, czyli unisex jakby nie patrzeć. Który mężczyzna nie pokusiłby się o mocarny chwyt z metaliczno-tytoniowym przekazem w wodzie perfumowanej? Skoro moja skóra, która ma swoje kaprysy postanowiła, że w takim, a nie innym wydaniu przedstawi mi Womanity, to jest spora szansa, że i na męskim ciele wypadnie podobnie. Ponadto nuty użyte w kompozycji faktycznie mogą spodobać się męskiej części użytkowej.
Dopiero zakończenie po dobrych 7-9 godzinach daje lekko odetchnąć, by można było zaczerpnąć powietrza. Cała rzesza poszczególnych elementów składowych się wycisza i robi znośna dla mego nosa. Z bliskoskórnością projekcja nie ma nic wspólnego, ogromny ogon towarzyszył mi przez większość czasu, by pod koniec w jakimś stopniu dać się okiełznać. Trwałość znakomita, powyżej 9 godzin, dobija do 12 na skórze. O ubraniach nie wspomnę, ponieważ dopiero pranie rozwiązuje sprawę.
Cóż to byłaby za recenzja gdybym nawet słowem nie wspomniała o flakonie i kampanii reklamowej? :). No to lecimy dalej – flakon. Uwielbiam kolekcjonować nietypowe flakony i ten jest obowiązkową pozycją w moim zbiorze. Butelka wysoka niczym totem, z różowym wnętrzem ala kobieca natura, metalowymi wstawkami i obrysami mitycznej twarzy boga/maski na szczycie oraz łańcuchem nawiązującym do niewolnictwa. Nie powiem… fantazja poniosła autora, ale o dziwo stylizacja całkiem nieźle wpisuje się w to, co reprezentuje wnętrze. Cała ta otoczka budzi we mnie skojarzenia ze starożytnymi bóstwami, skamieniałą i mityczną meduzą, gladiatorami na arenie czy więźniami w betonowych celach walczącymi codziennie o życie… no… też poleciałam xD. Tylko, że buteleczka faktycznie robi wrażenie! I jeszcze kampania. Trudno mi sobie wyobrazić, jak ogromny musiał być budżet reklamowy promujący zapach. Na całym świecie wszystko oblepione było plakatami Womanity: na budynkach, w sklepach, telebimach, autobusach, a w wielkich miastach jak Londyn czy Nowy York, Panie i Panowie w różowych koszulkach rozdawali blotery nasączone różową wodą (moja znajoma myślała, ze wyjdzie z siebie w tamtym okresie jak mieszkała w Anglii). W spocie reklamowym występują różne kobiety, każda symbolizująca inną twarz. To właśnie ta wielowymiarowość osobowości była bazą do zaprojektowania zarówno perfum jak i flakonu. Całkiem trafnie to sobie przemyśleli :).
Womanity z moim PH stanowczo się nie polubiła i wydała swój ciężki i chłodny zarys. Unikatowa mieszanka nut sprawiła, że dotknęły mnie niezwykłe omamy węchowe, które zdyskwalifikowały zapach na amen. Ciężko mi określić dla kogo byłby najodpowiedniejszy (mam na myśli kategorię wiekową oraz typ osobowości). Jest on tak nieobliczalny, że zostawiam tą kwestię otwartą.
Po raz kolejny napomknę, że Mugler potrafi stworzyć niezwykłe dzieła, które nie każdemu przypadną do gustu. Powiedzenie, że jego perfumy „albo się kocha albo nienawidzi” powinno robić za firmowe motto :P. Tak jest też w tym wypadku. Albo się pokochacie, albo poczujecie awersję na całej linii.
Polecam na spokojnie podejść do tego pachnidła, dać czas poszczególnym nutom na rozwinięcie się. Nie zrażajcie się na wstępie, testujcie i wąchajcie jak najdłużej, bo może się okazać, że Wasza skóra bardzo polubi tę wonną melodię. To, że akurat u mnie całokształt wypadł nie najlepiej, nie znaczy, że i u Was sytuacja się powtórzy. Najbardziej ubolewam nad figą, która zdecydowała, że schowa się na drugi plan i wyda cierpko-gorzki posmak. Jednakże w wielu recenzjach w Internecie możecie spotkać się z opiniami, gdzie Womanity pachnie słodko, zmysłowo i mlecznie, co u mnie w ogóle nie miało racji bytu i jak widać aromat może pójść z zupełnie innym kierunku. Warunkiem są testy na sobie :). Wiele kobiet jest zachwyconych tymi perfumami. Mimo, że nie ma między nami „Love”, musze przyznać, że zapach jest nowoczesny i intrygujący, niebanalny i niepowtarzalny. Jeśli znajdziecie się w gronie tych szczęściarzy, na których „Kobiecość” wyewoluuje do swych najpiękniejszych twarzy i ukaże pełną wyjątkowość to… zazdroszczę i gratuluję, wówczas możecie uznać się za szczęściarzy, bo kreacje Muglera, które dobrze współgrają z niektórymi osobami stają się niczym perfumeryjne fenomeny otaczające swą aurą nosicieli. I tego też wam życzę :).
Podsumowanie
Womanity to perfumy mające w sobie to „coś”. Nie sposób przejść obok nich obojętnie. Zestawienie słonego kawioru ze słodką figą przybrało niecodzienny efekt, który nie każdemu przypadnie do gustu. Chylę czoła przed odwagą połączenia tak skrajnych kompozytów i uzyskaniu na swój sposób olfaktorycznego, wymyślnego odmieńca, które z jednej strony zachwyca, a z drugiej odstrasza. Nie sztuką jest stworzyć zapach, który wszyscy pokochają. Sztuką jest powołać do życia woń, która wywołuje emocje, jest niekonwencjonalna i ponadczasowa, a nawet gdy spowoduje skrzywienie, jednocześnie wzbudzi szacunek i zainspiruje. Takie jest Womanity, taki jest Mugler. Mnie nie zachwycił, kończę mój wywód z podziwem i poszanowaniem.
Specyfikacja zapachowa:
Kategoria: drzewno-owocowa
– Nuta głowy: liść figi
– Nuta serca: figa, kawior
– Nuta bazy: drzewo figowe
Twórca:
Mane, Alexis Dadier i Ralf Schwieger
Rok powstania:
2010
Pojemności:
30ml, 50ml i 80ml
Trwałość:
Killer – powyżej 10 h na skórze i ubraniach