Recenzje perfum

Thierry Mugler, Aura Edp

Na samym początku trochę wstępu. Aura jest czwartym dziełem Muglera, otwierającym nową linię zapachową, zaraz po Angelu, Alienie i Womanity. Długo wyczekiwana premiera miała miejsce w styczniu tego roku (na świecie trochę wcześniej). Kiedy pierwszy raz czekałam na paczkę z miniaturką Aury byłam tak podekscytowana, że nie mogłam się na niczym innym skupić xD. Po przeczytaniu świeżych recenzji, które były tak różne (jedni je kochali, inni mieszali z błotem), wiedziałam, że będzie to zapach jak na Muglera przystało – kontrowersyjny i wzbudzający skrajne emocje.  

Pisząc tę recenzję jestem w trakcie trzeciego podejścia do tych perfum. Testowałam je przez ostatnie parę miesięcy, w temperaturach wyższych i niższych, nosiłam je w deszczu, śniegu, a nawet palącym słońcu. Niestety… stwierdzam, że love nie będzie. O ile w Angelu też na początku miałam bardzo różne odczucia, to mimo wszystko wiedziałam od razu, że je kocham, to tutaj moje myśli wirowały 🙂 . Moja opinia o Aurze jest dość dziwna (tak samo jak zapach), na początku nie wiedziałam nawet jak mam się zabrać za pisanie, bo budzi we mnie tak różne wariacje uczuciowe, z tak groteskowymi skojarzeniami, że nie wiem czy to nie będzie odebrane jako kawał, lecz zapewniam Was drodzy czytelnicy, to co zaraz przeczytacie niżej, jest stuprocentową, realną recenzja Aury Thierrego Muglera na podstawie tylko i wyłącznie moich wrażeń węchowych.

Nuty otwarcia są bardzo specyficzne i ostre. Nigdy nie spotkałam się z połączeniem Burbona z warzywem w perfumach (dla ścisłości mamy tutaj rabarbar). Na dzień dobry uderza w nas z całej siły woń alkoholu, na szczęście nie jest to typowa, czysta wódka, którą często można się odurzyć mając styczność z tanimi zapachami, tylko jest to wyrafinowany i drogi alkohol. Po pierwszej aplikacji poczułam się jakbym weszła do baru w stylu dzikiego zachodu, gdzie wszyscy delektują się trunkami ala Jack Daniels, przyodziani w kowbojskie stroje. Ten alkoholowy aromat, połączony ze starym drewnem bardzo dobrze znam, ponieważ mój dziadek jest kolekcjonerem wysoko procentowych używek i posiada u siebie w domu, w wiekowym barku kolekcję ekskluzywnych flaszek – gdy otwierałam gablotkę, po pokoju rozchodził się dokładnie ten sam zapach. Dodatkowo mój kochany dziadunio jest fanem westernów ;), stąd takie skojarzenie.

Po około 30 minutach ktoś stwierdza, że posłodzi Whiskey i wrzuci tam kwaskowate łodygi rabarbaru ze szczyptą orientu – że coo??? No, że to. To jest epizod Aury, gdzie bywa różnie z ich odbiorem. Czasem czuje się osaczona, a innym razem jestem zachwycona… . Jest to tak cudaczny i nieokreślony moment, że to właśnie tutaj wiele osób mówi „dość” i skreśla zapach oraz zaczyna mieć rozmaite myśli – syrop na kaszel, laboratorium, szpital, płyn do tapicerki, toaleta itp. itd. ;). Ja żadnego z wyżej wymienionych nie czuje, ale za to mam po prostu posłodzonego drinka rabarbarowego. Owe stadium jest przejściowe i nagle niczym grom z jasnego nieba wkracza drzewo sandałowe z całą armią zielonego czegoś, czego nie jestem w stanie zinterpretować. Jakby kora drzew, łodygi, liście i mech razem wzięte, podgniłe i zatęchłe. Nie ma lekko! Co gorsza drzewo sandałowe jest w tak zatrważającej ilości, iż gryzie w gardło do tego stopnia, że czuje jakbym je zjadała a nie wąchała. Szaleństwo, ale co jeszcze dziwniejsze – chyba chcę je wąchać xD .

W składzie mamy też pierwszy raz użyte w historii perfumiarstwa dwa składniki : liana tygrysia i drzewo wilcze (wolfwood) i… nic mi to nie mówi. Doczytałam w Internecie, że powstawały one w warunkach laboratoryjnych i może to przez nie mamy tutaj tą arcydziwną atmosferę? To tylko moje domysły. Trochę śmiać mi się chce, bo mam wrażenie jakby tworzone były w fabryce opętanego chemika, który próbował opracować „coś”, ale nie wiedział dokładnie co, a suma summarum uzyskał nowe aromaty, nadał im chwytliwe nazwy i zmieszał ;P.

No i teraz hit! W większości recenzji spotkałam się ze stwierdzeniami, że Aura jest bardzo słodka, waniliowa i w ogóle mega sexowna, same ochy i achy. Liczyłam na to, serio, ale przez około rok testów uraczyłam jej w ilości minimalnej (tak samo jak kwiatu pomarańczy). Wwąchiwałam się, szukałam, próbowałam ją wydobyć w różnych warunkach pogodowych, ale nic z tego. Kilogramów wanilii jak nie było tak nie ma. Trochę jestem zaskoczona tą sytuacją, gdyż moja skóra z reguły lubi uwypuklać ciepłe i słodkie tony, a tutaj taka niespodzianka, dla mnie szok. Zauważyłam natomiast dziwną zależność – im cieplej, tym wanilia chętniej się wyłania.
Pozostając przy braku typowej słodyczy w Aurze, zdumiewający i niezrozumiały jest dla mnie fakt, dlaczego te perfumy są dedykowane tylko płci żeńskiej?? No ja się pytam, DLACZEGO?? Toć to totalny unisex! I to tak bardzo unisex, że jak dałam mężowi do powąchania nadgarstek, aby wydał swoją „fachową” opinię, to on się mnie zapytał, dlaczego używam męskich perfum i czy to jest zapach dla niego… także wiecie… . Jakby tego było mało, poszłam pewnego razu do Rossmanna na dział męski w celu zakupu konkretnego flakonu i wiadomo, przy okazji nie omieszkałam sobie potestować i uwaga! W pewnym momencie po jakiś 5 minutach czajenia się podchodzi do mnie facet w średnim wieku i nieśmiało pyta czy pamiętam jaki zapach testowałam jako pierwszy, bo strasznie mu się spodobał jak go mijałam podchodząc do półki… oczywiście nic nie psiknęłam, bo to była Aura, która ma projekcję kosmos, a Pan chciał być po prostu grzeczny :P… Naprawdę niesamowicie ubolewam nad tym, że cała kampania reklamowa opiera się na damskich, pseudo zwierzęco – dzikich zmysłach. Tak bardzo można było pójść w inną stronę. Co więcej na YouTube w zagranicznych filmikach mężczyźni są Aurą tak zachwyceni, że sami używają jej na co dzień. Uważam, że to zasługa Burbona i drzewa sandałowego, które dają rzeczywiście męski efekt. I ja się pod tym podpisuje. Wielka szkoda.

Zakończenie jest też zastanawiające, bo zostają dogorywające nuty drzewne z zadeptanymi liśćmi przez mokre buty w jesienny dzień z delikatnym ylang-ylangiem który daje chwilowe poczucie normalności. Jak Jeckyll and Hyde xD, taka lekka zapachowa psychoza… . Ogólnie woń ciężka, ale nie celowała bym w jej noszalność w konkretną porę roku, bo na mnie pachniała codziennie inaczej.

Nie ma co ukrywać, Aura jest osobliwa na maksa, no i ten flakon! Zrobił nie lada furorę, bo jest w kształcie kryształowego, szmaragdowego serca i docelowo miał nawiązywać do ukrytych instynktów kobiecej siły drzemiącej w każdej z nas, niczym samo serce dżungli, nieokiełznane i niesprecyzowane. Taak… zabijcie mnie, ale TEN flakon z TYM zapachem kojarzy mi się mocno z serialem „Z Archiwum X” (tak samo jak środkowa część projekcji, gdzie chwilami nie wiem co tam się w ogóle dzieje, czy przeniosłam się w czasie, czy odleciałam do innej galaktyki czy zachorowałam na coś bo ciągle mam pod nosem krople żołądkowe xD). I jeszcze ta kampania reklamowa.. tak bardzo mam wrażenie, że zaraz z tych krzaków oblanych jaskrawo zieloną glutoplazmą wychyli się równie zielony ufoludek, albo główną aktorkę porwie statek kosmiczny. Totalnie nie przemawia do mnie klimat dżungli. Przykro mi. Acha no i kształt flakonu … no serce obcego jak nic! W żadnym wypadku tropikalna puszcza :P.  

Nad powstaniem Aury pracowały uwaga: AŻ 4 NOSY: Daphe Bugey, Amandine Clerc-Marie, Christophe Raynaud i Marie Salamange. Nie wiem skąd w ogóle pomysł na to, aby perfumy tworzyła taka rzesza osób? Uważam, że tylko jeden autor jest w stanie stworzyć coś naprawdę pięknego, dwóch to już tłok, trzech tłum a czterech to jakaś pomyłka ;). To tak jakbyśmy wzięli paru projektantów mody i każdy byłby specjalistą w innej dziedzinie np. jednego konik to suknie wieczorowe, drugiego stroje kąpielowe, trzeciego kurtki zimowe, a ostatniego sportowy outfit, a następnie powiedzieli byśmy im: słuchajcie, stwórzcie coś nowego, innowacyjnego i zachwycającego. Katastrofa na mur beton, albo hit wszech czasów (o ile byliby w stanie dogadać się między sobą). Nie wiem w jakiej atmosferze Aura była tworzona, ale mam głębokie przeczucie, że każdy z twórców chciał koniecznie dać coś od siebie, wcisnąć swoją preferencję węchową, jednocześnie nie ustępując. Śmiem twierdzić, że wyglądało to mniej więcej tak: “Skoro nie możemy się dogadać, to wypuśćmy to w takiej formie jaka jest i zobaczmy co się stanie” ;). Ano pośrodku dżungli wykluł się mały potworek z innej planety xD.

Jeżeli chodzi o trwałość, jasna sprawa, to Mugler, bardzo duża. O ile Aura wchodzi na salony z pompą i ciska gromem to szybko ewoluuje do swojej dziwaczności i trwa w niej dłuższy czas, co mnie strasznie drażni. Początek i koniec projekcji jest dla mnie w miarę akceptowalny, ale środek to jakieś nieporozumienie. 

Podsumowanie

Bardzo szanuję Thierrego Muglera i cieszę się, że nie poszedł na łatwiznę komponując swoje kolejne zapachowe dziecko. Aura docelowo miała być mainstreamem, ale według mnie to jest bardziej nisza niż kolejny popkulturowy, komercyjny twór. Perfumy mają aurę obłąkanego szaleńca, są nieoczywiste, pachną totalnie niepowtarzalnie i są trudne w odbiorze. W każdym razie Mugler utrzymał wysoki poziom, kompozycja to abstrakcja i aromatyczna nowość, nie banalna i futurystyczna (może właśnie tak pachnie przyszłość?). Mimo, że mi zapach nie podszedł, to ma swoją tajemniczość i napewno znajdzie rzeszę fanów, ale obawiam się, że nie pobije sukcesu Aliena i Angela. Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje i Mugler zdawał sobie z tego sprawę wypuszczając szmaragdowe serce. Powtórzę się: albo je pokochacie, ale znienawidzicie. Tutaj nie ma miejsca na kompromis, w kompozycji nie ma przestrzeni na zastanawianie się. 
Jestem więcej jak pewna, że niebawem rynek zaleje cała masa zamienników i podróbek, w końcu to flagowiec nowej linii.

Ostrzegam i nie radzę kupować Aury w ciemno. Na początek kupcie próbkę czy miniaturkę, dopiero później jeśli przemówi do Was „coś” z głębi „czegoś” :P, to wówczas zdecydujcie się na dużą buteleczkę.

A jakie są Wasze wrażenia po spotkaniu z tym zapachem?

Specyfikacja zapachowa:
Kategoria: drzewno – aromatyczna 
– Nuta głowy: rabarbar
– Nuta serca: nuty zielone, kwiat pomarańczy, ylang-ylang
– Nuta bazy: wanilia, burbon, drzewo sandałowe, drzewo bursztynowe, wilcze drewno, tygrysia liana

Twórca:
Daphe Bugey, Amandine Clerc-Marie, Christophe Raynaud i Marie Salamange

Rok powstania: 
2017

Pojemności: 
30 ml, 50 ml i 90 ml

Trwałość:
Killer – skóra do 12 h, ubrania do pierwszego prania


Podziel się:
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
kachaa845
kachaa845
10 marca 2023 16:35

Ciekawa recenzja Aury. Też nie czuję w nich dżungli. Ale to są takie perfumy, które nie dają mi o sobie zapomnieć. Nie zachwyciły mnie od pierwszego psika ale i nie obrzydziły. Testuję je sobie co jakiś czas. Bardzo fajnie było mi z nimi podczas deszczu – dały takie przyjemne otulenie. Jakby chciały pocieszyć w ten ponury, smutny dzień. Ciekawie wybrzmiały też wietrzną, ciepłą wiosną – aura unosiła się i wirowała wokół mnie przez co była wyczuwalna ale łagodniejsza. Jeszcze nie odważyłam się na zakup pełnowymiarowej flaszki, choć coraz bliżej mi do tego 😉

2
0
Chcesz wyrazić swoje zdanie? Skomentuj!x